Kolejny raz otworzyła swe serce przed wdowcem z dwójką dzieci. Macia uwielbiała takie małe stworzonka. Inną kwestią był majątek, jaki posiadał docelowy pan młody. Nie to jednak według mojej babci zadecydowało o tym, że się zaręczyli. Wdowiec naprawdę ją pokochał, a ona bardzo go polubiła. Oczywiście nie był Waldemarem, ale był równie mądry, dobry…
Nie dane jej było jednak i tym razem zostać żoną. Tym razem bowiem nie zgodziła się jej matka. Kto to widział, abyś wychodziła za… za wdowca! Matka prawie, że dosłownie uwięziła córkę w domu. W końcu wdowiec zniknął z oczu. Macia miała do matki ogromny żal. Matka zrobiła to z samolubstwa. Myślała tylko o sobie, tylko o tym, żeby nie zostać samotna. Nie myślała o przyszłości córki.
W międzyczasie wybuchła wojna. Matka z córką pomagały wszystkim wokoło, dbały o rodzinę i przyjaciół. W natłoku i zamieszaniu spowodowanym wojną nie było mowy o jakichkolwiek zaręczynach czy też innych zobowiązaniach. O tym czasie milczy moja babcia w swoich pamiętnikach. Pamiętać tego nie chce. Nienawidzi zresztą, gdy dzisiejsza młodzież pasjonuje się wojną: to okropne! – słyszałam niejednokrotnie. Na czas wojny adorowanie czy też flirtowanie skończyło się nieubłagalnie.
Po wojnie Macia nie był już tą samą niewinną i młodą, czarującą panienką. Świeżość została zmyta wraz ze strachem, rozpaczą, czy też spływającą zewsząd krwią. Macia stała się poważną starą panną. Zajęła się schorowaną matką, dziećmi swoich sióstr i uratowanym dobytkiem.
Przyszły czasy komunizmu. Urodzili się moi wujkowie i moja mama. Prababcia została babcią, a Macia nie mogła już liczyć na utworzenie własnej rodziny. Uwielbiała wnuki swojej siostry, toteż zawsze chowała dla nich jabłka w sianie, które najlepiej smakowały w zimie. Takich jabłek w życiu nie jadłaś – powtarzała mama.
Macia dalej była piękna. Rzadko się spotyka ludzi, którzy starzeją się z takim wdziękiem – pisała babcia. Macia była ładniejsza od mojej prababki, której skóra bardzo się pomarszczyła. Moja prababcia była już wtedy wdową.
Gdy się urodziłam, byłam pierwszą wnuczką, prawnuczką i praprawnuczką. I praktycznie tylko ja zasłużyłam na te trzy określenia, bo byłam ostatnią praprawnuczką jaką moja praprababcia ujrzała. Zmarła niedługo po tym, jak spotkałyśmy się pierwszy raz. Niestety, nie pamiętam twarzy tej staruszki… Wtedy moja prababcia i Macia zbliżyły się bardzo do siebie, jak za czasów młodości. Obie spędzały całe dnie na rozmowie. Pamiętam je jako wesołe staruszki siedzące na chwiejnej, szarej ławce przed domem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz