W wieku piętnastu lat Macia najęła się jako praczka we dworze w niedalekiej Nowej Wsi. Któregoś dnia w gościnę do jaśniepaństwa przyjechał syn przyjaciela rodziny. Chodził on na długie spacery, lub jeździł konno po okolicznych wsiach. Pewnego dnia na podwórku, gdy wracał z jednego z takich spacerów, wpadł (dosłownie) na Macię. Od samego początku zrobiła na nim wielkie wrażenie. Ciocia miała cudowne, długie do pasa włosy, które zawsze zaplatała w dwa piękne warkocze. A jej oczy były jak czyste, błękitne niebo! – Pisała moja babcia. Poza urodą Macia mogła się pochwalić naprawdę dobrym wychowaniem i wiedzą. Kształciła się w domu, jak przystało na ubogą panienkę. Nie miała guwernantek – wszystkiego nauczyła ją matka i książki, które pożerała pasjami.
Nic dziwnego, że w niedługim czasie Waldemar, bo tak nazywał się syn przyjaciela jaśniepaństwa, zauroczył się w Maci. Zdarzało się, że szukał jej obecności kilkakrotnie w ciągu dnia. Popołudniami najczęściej chodzili na spacery. Maci łatwo było zaimponować. Zawsze marzyła o wyjeździe zagranicę, o zobaczeniu wielkiego świata. Waldemar opowiadał jej o wspaniałych miastach, licznych wynalazkach. Niejednokrotnie rozmowa schodziła na tory literatury. Waldemar ułatwił Maci możliwość pożyczania książek z dworu. Pasąc krowy, czytała więc Petrarkę, Szekspira czy Dumasa.
Waldemar zawsze kojarzył mi się z Witoldem z „Nad Niemnem” – pisała babcia. – Przyjeżdżał na swym siwku, gdy chłopi pracowali na roli. Pomagał im. Dużo przebywał z tymi ludźmi. Miał głowę pełną ideałów, których nabito mu w tych uniwersytetach na drugim krańcu świata. Wszyscy wierzyli, że młody panicz zakochał się na zabój w Maci i będzie się żenił. Minęło pół roku, a on nadal nie wyjeżdżał. Moja prababcia wróżyła Maci ślub i zaczęła jej szykować wiano. Macia była niezmiernie szczęśliwa. Nadarzała się okazja, aby wyrwać się z zatęchłej wsi i to z mężczyzną, o jakim nie marzyła nawet w snach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz