
Niedawno odnalazłam stare pamiętniki babci. Kto by się spodziewał, że był z niej taki mały reporter okolicy! Podczas wertowania kolejnych stron, uśmiechałam się. W pamiętnikach z jej młodości znajdowało się wiele ciekawych historii, czasem zupełnie mi nieznanych. Babcia miała swoją ulubioną bohaterkę. Była to siostra jej mamy nazywana pieszczotliwie Macią.
Młodzieńcze lata Maci przypadły na czasy dwudziestolecia międzywojennego. Był to koniec pewnej epoki: epoki konwenansów, przestarzałej tradycji, podziału na rasy ludzkie. Macia była najmłodszą z rodzeństwa. Jej liczne siostry i bracia zakładali już rodziny, gdy ona była podlotkiem. Największą przyjaciółką Maci była przedostatnia córka, a jej starsza o trzy lata siostra. Zaś moja prababcia.
W zasadzie obie od zawsze miały powodzenie. Obie były piękne i niepodobne do innych wiejskich kobiet. Moja prababcia była poważna, ale z pogodnym usposobieniem. Natomiast Macia tryskała wprost radością. Ich matka bardzo pragnęła dobrze wydać je za mąż. Dziewczęta nie pochodziły bowiem z chłopstwa – ostatnia wielka wojna odebrała im majątek ziemski. W takich okolicznościach tytuł szlachecki był bez znaczenia. Dodatkowo w czasie wojny zginął mąż mojej praprababci. Był ułanem. Raz, aby przetrwać, musiał zakopać swój mundur i iść piechotą w stroju chłopa z Wilna do wsi pod Czudcem.
W każdym razie na wojnie zginął. Praprababcia – wdowa została odłączona od reszty swojej rodziny, rodzeństwa i kuzynów, więc koniec końców musiała sobie radzić sama. Bez niczyjej pomocy wychowała liczną gromadkę dzieci, żeniła synów, wydawała za mąż córki. W końcu w domu została Macia i moja prababcia. Obie uczyły się od najmłodszych lat różnych zajęć typowych dla służby jaśniepaństwa. Na swoje utrzymanie musiały bowiem pracować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz