czwartek, 28 kwietnia 2011

wpis z ósmego listopada / osiemnastego grudnia 2008r.

Potem był apel przy pomniku naszego patrona.
Cała ulica była zapełniona uczniami naszego liceum.
Znów tradycja mieszała się z nowoczesnością.
My (ze sztandarami) staliśmy jakby przy wejściu do szkoły, bokiem do ulicy.
Mogliśmy wszystko widzieć.
Wszystkich uczniów, nauczycieli. 
Kto rozmawiał i śmiał się, kto słuchał, a kto grymasił nie uszedł naszemu wzrokowi.
Na jednej ze "skocznych" piosenek patriotycznych nasz ksiądz kiwał się w rytmie, a pro Miki wystawiła język do zdjęcia. 

Gdy prowadzący czytał podniosły tekst i zakończył zdaniem "Oto idzie nasz wódz!", przed całym zebranym tłumem przeszła staruszka. 


z serii co mogłoby się przytrafić S. i K.:
Leciałybyśmy samolotem. Później byłby wypadek: samolot rozleciałby się. Ale my ocalałybyśmy. I w zamian za to wpadłybyśmy do beczek. Ja-szczęśliwa-do beczki z miodem. Ona-już mniej szczęśliwa-do beczki z gównem. A dla zabawy, wcale nie myśląc o tym, że właśnie rozbił się nasz samolot, obrzucałybyśmy się miodem i gównem. Na zmianę.


i weź tu nie kochaj wspomnień o tych trzech latach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz