Nasz stary, drewniany dom miał ponad sto lat. Od jego powstania artystyczne dusze domowego ogniska zostawiały tam swój ślad. Pewnego wieczru wczesną jesienną porą w powietrzu unosił się zapach palonych starych traw z pobliskich pól. Stałam na wzniesieniu i płakałam niepowstrzymywanym płaczem.
Był to ostatni zjazd rodzinny. Odległe domostwo wypełniło się po latach ludźmi, starymi artystami, dziadkami, wnukami. Powstało z mary i wspomnień. Nastało wielkie świętowanie i zwiedzanie. Ostatni raz. Starszyzna zadecydowała o opuszczeniu domostwa. Miały być to ostatnie dni rozbrzmiewającego śmiechu odbijającego się o kryształowy żyrandol wiszący w bawialni, ostatnie dni intensywnych rozmów, które przypominały mi brzęczenie pszczół na polach pełnych kwitnących kwiatów.
Na ścianach korytarzy wisiały zdjęcia, pamiątki po zmarłych mieszkańcach, po przyjaciołach. Zdjęcia Witkacego zainspirowały mnie do zostania prawdziwym fotografem. Zdjęcia ciotki Janiny z całym artystycznym światem lat 70. uzmysławiały, że nieodwracalnie minęła pewna epoka. Dziś prawie żadne z nas nie było już artystą. Moi wujowie byli inżynierami, konstruktorami, księgowymi. Wnuki interesowały się Internetem, zamiast książkami. Babcia Alina, była aktorka, patrzyła na nie ze smutkiem.
Ten ostatni zjazd rodzinny miał być powrotem, próbą wskrzeszenia ducha domostwa. Cała rodzina wybierała się do opery. Niepostrzeżenie wymknęłam się do pobliskiego lasu, żeby pogodzić się ze zbliżającą się agonią ukochanego domostwa. Wędrowałam, obserwując żółknące liście i zachód słońca widoczny między drzewami. Gdy nastał zmierzch spotkałam swojego brata i młodszą kuzynkę, zbierających zacięcie liście, szyszki i inne skarby natury. Nie tłumacząc swojego zachowania, przekazali mi wiadomość, że kuzynka Karolina chce się ze mną zobaczyć przy starej wierzbie na tyłach domostwa. Było to niemożliwe, kuzynka Karolina zniknęła w białej szafie już półtorej roku temu. Od tego czasu nikt jej nie widział. Widok, który ujrzałam był piękny. Kuzynka Karolina w multiplikowanej postaci, w stroju baletnicy, tańczyła na huśtawkowej karuzeli zrobionej z gałęzi wierzby. Grupa tancerek wdzięcznie kołysała się na wietrze. Piękno tego obrazu sprawiło, że pomknęłam po aparat. Gdy wróciłam - wierzba płacząca stała jak zwykle samotnie, a w pobliżu nie było śladu kuzynki Karoliny.
Wróciłam do domostwa. Zdjęcia, antyki, pamiątki po części zastąpione zostały wypchanymi zwierzętami, nieżywymi ptakami w klatkach, żabami w formalinie. Szmer w przeciwległym pokoju uzmysłowił mi, że to mój brat i kuzynka dokonują tego zniszczenia. Rzuciłam się na nich z krzykiem rozpaczy, wyrywając z rąk mojego brata lusterko z toaletki. Nie przejęli się tym, kontynuowali dalej swoją pracę. Powiedzieli, że domostwo musi wrócić do natury. To koniec jego człowieczego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz