Ta historia wydarzyła się w ciągu roku. A tak naprawdę w ciągu pięciu
minut, które prześniłam.
Wyszłam za mąż. Nareszcie. Moim mężem został mężczyzna,
którego szczerze kochałam. Chyba nigdy nie byliśmy tak szczęśliwi, jak w dzień,
kiedy się pobraliśmy. Nieoczekiwanie w tym samym czasie przyszła depesza, że
zmarła siostra mojej babci i odziedziczyłam po niej zamek.
Postanowiliśmy pojechać tam z mężem w podróż poślubną. Co
zrobić z zamkiem? Plan od dawna czaił się w mojej głowie. Małe, luksusowe
centrum odnowy biologicznej, spa. Nad zamkiem trzeba było popracować: potrzebny
był remont generalny. Nie pytajcie mnie skąd miałam pieniądze. To sen w końcu. Na
czas remontu mieliśmy zająć jedno zamkowe skrzydło i tam ładnie mieszkać wśród
zakurzonego luksusu.
Z tym luksusem to przesadziłam. Zamek wcale nie był przyjemnym
miejscem. Panowały tu nieustanne przeciągi (nawet, gdy było bezwietrznie). Ponurość
tego gmachu przygnębiała, a liczba pajęczyn, kurzu i ciemnych zakamarków
przyprawiała o dreszcze. Na dodatek okazało się, że służba bezczelnie korzysta
ze wszystkich drzwi i przechodzi od tak przez nasze pokoje: sypialnię i buduar –
bez naszej zgody. Wyszło na jaw, że drzwi są otwarte - w zamku nie ma kluczy.
Mój miły wpadł zatem na pomysł. Oświadczył, że na dłuższą metę nie
będziemy mieszkać w zamku, a pod zamkiem, gdzie zbudujemy sobie domek: mały, z
licznymi oknami (prawie cały oszklony). Energicznie zajął się budową.
Pewnego dnia, gdy wracałam sama z placu budowy do zamku (a
było już ciemno) zobaczyłam, że za mną idzie… Kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów. Gdy doszłam do
przedsionka, wyskoczył służący i przegnał Kapelusznika, oznajmiając, że jest to
sługus i szpieg czarownicy z Narnii. Chciała sprawdzić kim też są nowi
właściciele zamku. Odesłałam zatem Kapelusznika gdzie pieprz rośnie i położyłam
się spać.
Kilka dni później wydawaliśmy bankiet. Była moja mama, ja,
mój mąż i mnóstwo gości. Nieoczekiwanie służba zgłosiła niemożliwość pracowania o godzinie 18, gdyż wtedy miała odbywać się msza za siódmego właściciela
zamku. W tym dniu bowiem obchodzili rocznicę jego śmierci. Żył jakiś wiek, dwa
temu. Przerwaliśmy bankiet i wszyscy troje postanowiliśmy się udać na
ceremonię.
I wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Mój mąż usiadł jako
pierwszy – z dala, chociaż powinien usiąść w pierwszym rzędzie. I miał za swoje.
Wokół niego zaczęło roić się od różnych straszydeł: duchów, służących o
dziwnych wyrazach twarzy czy stworach jak nie z tej ziemi. Pojawił się między
innymi Behemot z Mistrza i Małgorzaty
w postaci stuprocentowego wyrośniętego kota w kapeluszu.
W pewnym momencie mój mąż zrozumiał, że musi do mnie
dołączyć. Nie może przecież siedzieć pośród służby! Spróbował wstać. Wtedy
okazało się, że z jednej osoby zrobiły się trzy postaci: id, ego, superego.
Jeden został na ławce, drugi ruszył ku mnie, a trzeci odwrócił się i czekał na
pierwszego. Mój mąż skupiwszy uwagę na tym niespotykanym ewenemencie, stał się
znów jednością. Od tej pory miał być całkowicie innym człowiekiem.
Wtedy też po raz pierwszy poznałam jego: ducha i pana tego
zamku. Fryderyk – tak miał na imię. Wfrunął do kaplicy z taką szybkością, że
świece niepokojąco zatrzepotały na wietrze, jakby nie wiedząc, czy mają gasnąć z
trwogi. Fryderyk nie był jednak typem przerażającego mężczyzny. Od samego
początku zauważyłam, że był dość przystojny jak na ducha, a maniery miał godne
prawdziwego dżentelmena. Rozmawiał ze mną i z moją matką jakbyśmy były jego
starymi znajomymi. Nie zamienił jednak ani słowa z moim mężem, który nie dość,
że milczał od tego dziwnego roztrojenia, to jeszcze zniknął gdzieś w trakcie
ceremonii.
Wkrótce okazało się,
że całkowicie pochłonęła go budowa naszego szklanego gniazdka. Powoli gromadził
się tłum, który był spragniony obejrzenia tak nowoczesnego budynku. Musiałam
sama ustawiać się w kolejce, żeby wejść do środka i zobaczyć mojego męża!
Absurd gonił absurd. Uciekłam zatem do zamku i tam spędzałam większość czasu.
Spa powoli ruszało.
Z duchem, z Fryderykiem zaprzyjaźniłam się na dobre. Pewnego
dnia ten elegancki mężczyzna we fraku przyprowadził do mnie kobietę, która
miała zrobić balsam do ciała według starej receptury jego przodków. Balsam miał
niesamowite właściwości lecznicze i miał być lepem na muchy, czyli przyciągać
klientki. Fryderykowi bardzo spodobała się wizja zamku jako spa. Chodził
zaciekawiony między robotnikami, doglądając prac. Wszyscy pytali go o rady,
chcieli, żeby zatwierdzał decyzje. Nie wiedziałam już czy to ja jestem panią
zamku, czy on.
Spędzaliśmy na rozmowach większość mojego wolnego czasu. A
miałam go w nadmiarze. Błądziliśmy po nieużywanych pomieszczeniach zamkowych,
przesiadywaliśmy przy kominku w moim saloniku. Rozmawialiśmy o jego życiu i
czasach, o moich marzeniach.
Mój mąż już nawet nie wracał na noc do zamku. Nasz dom był
już prawie gotowy. Powinnam była się cieszyć, że wszystko idzie jak po maśle.
Tymczasem odkryłam, że wcale nie znam tego, z którym miałam spędzić resztę
życia. Stał się innym człowiekiem. Zamieniłam z nim tylko kilka słów w ciągu ostatniego
miesiąca. Nie wiedziałam nic o nim, o jego uczuciach, przeczuciach, radościach
czy lękach.
Po pewnym czasie zaniepokoił mnie Fryderyk i jego wpływ na mnie, bowiem wydawało mi się, że zaczynałam czuć do niego coś więcej niż sympatię. To jednak nie mogło być przecież prawdą! On był duchem, a ja miałam męża. Pewnego razu, po
jednej z kolejnych nieprzespanych nocy, oświadczyłam, że tak dłużej być nie
może. Powiedziałam mu, że chyba się w nim zakochałam i musimy coś z tym zrobić. Popatrzył na mnie z taką czułością. Uniósł swoją rękę tak,
jakby chciał dotknąć mojego policzka i wtedy się obudziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz