piątek, 10 czerwca 2011

o sztuce greckiej kilka słów

(Śladem legendy i naszych korzeni odfruniesz całkiem gdzie indziej).

Atlantyda - miasto na dnie Hadesu; zwane też wyobraźnią.
Po pięciu miesiącach życia w raju Eurydykę spotyka niespodzianka.
Rzecz niezwykła: Orfeusz przybył. Już nie pijany i śmierdzący.
Bożyszcze tłumów. Piosenkarz-poeta ze swoją lirą.
Ideał, który uprzednio sięgnął bruku, powstał. Narodził się na nowo.

Orfeusz:
Niech moje słowa omywają cię jak muzyka.
Wróć do mnie. Niech już nie czeka na mnie tylko kot w pustym mieszkaniu.

Eurydyka (zakochana kiedyś do szaleństwa) pyta spokojnie:
Jak chcesz pokonać dzielącą nas przepaść?

Orfeusz:
Jesteś moją żoną!

Eurydyka:
Byłam kiedyś twoją żoną. Nie nazywaj mnie już tak. Nie chcę. Nie po twoich zdradach, nie po tym wszystkim.

Orfeusz:
Ale ja się zmieniłem. (Zaczyna grać na lirze i śpiewać). Spróbuj objąć świat ramionami. Zaczarowałem go w poszukiwaniu ciebie.

Jego muzyka uśmierzała huczące fale morza i sprawiała, że ku śpiewakowi pochylały się drzewa, a dzikie bestie szły za nim łagodne jak baranki.

Eurydyka (bliska histerii wobec swojej bezradności i burzy uczuć)
Zaprzestań swych sztuczek! Nic nas już nie łączy.

Orfeusz:
Proszę, chodź ze mną.

W przeszłości było cudownie: ona i on. Poezja, którą tworzył przerodziła się w twór materialno-duchowy i wplotła w ich życie. Byli oboje, świat poza nimi nie istniał.

Eurydyka (z wahaniem w głosie):
Nie wiem.

Orfeusz: 
Chodź ze mną. Proszę.

Patrzyli na siebie. W jego oczach widziała coś, co dawno utraciła.
Miłość?
Podała mu rękę, której on już nie puścił. Szli razem.
Pod górę Olimp ciężko. Żar leje się z nieba.

Eurydyka:
Jeżeli mamy żyć razem, musimy zamknąć przeszłość. Nie patrz w tył. Bo mnie utracisz.

O krok od wolności, u wrót Hadesu, czekał ich ostateczny sukces.
Na drodze stanęła im jednak Persefona, królowa podziemnego królestwa we własnej osobie.
(Sama. Hades zmarł zeszłego lata. Rak.)

Persefona:
Eurydyko, zapomniałaś swoich kolczyków z pawich piór.

Eurydyka:
Pawie pióra przynoszą nieszczęście.

Persefona: 
Brednie. Proszę.

Wyciągnęła przed siebie puszkę Pandory, prezent urodzinowy.
W nim Eurydyka trzymała biżuterię.
Otworzyła pudełko.
Zamiast kolczyków wypadł jeden wdowi grosz. Potoczył się z góry w dół.
Orfeusz i Eurydyka obejrzeli się za sobą.
Eurydyka krzyknęła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co zrobili.
Klątwa wygrała.
Persefona ujęła Eurydykę za rękę.

Persefona: 
To już koniec. Tak będzie lepiej, Eurydyko.

Obie zawróciły. Orfeusz nie wyrzekł ani słowa.
Spuścił głowę.
Nie chciał patrzeć na swoją ukochaną, która właśnie odchodzi na zawsze.

Persefona: 
Wyjaśnicie to sobie, jak wrócimy. On mnie o to prosił.

Eurydyka kiwnęła głową.
Obie doszły do mieszkania Eurydyki.
Otworzyły się drzwi, a w nich stanął Ikar. Był nagi, otulony jedynie swoimi skrzydłami.
Na opalonej skórze widać było blizny. W ręce trzymał irysy.
Fioletowe jak ich oczy.

Ikar:
Nie mogłem cię stracić. Ty też nie mogłaś opuścić samej siebie. Uratowałaś mnie kiedyś. Nie pozwoliłaś, żebym stracił marzenia. Muszę ci to powiedzieć. Kocham cię i nie chcę, żebyś zniszczyła sobie życie z tym zepsutym śpiewadłem.

Eurydyka płakała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz