czwartek, 13 stycznia 2011

Moja Marto…

Nie, nie wolno mi tak pisać.

Droga Marto,

tak lepiej

jestem chory. Rak. Nie mam zbyt wiele czasu. Pomóż mi. Przyjedź. Weź ze sobą dziecko.
Tomek

Już jest dobrze. Już jest wszystko dobrze. Gdy to wyślę, będę już całkowicie spokojny. O wszystko.

...

Dziewczyna podała mu list.
-Nie rozumiem. Kto to jest Tomek?
- To… ojciec Filipa. Fifi o tym nie wie. Dziś wyjeżdżam. Właściwie, to chciałam cię tylko zawiadomić i już mnie nie ma.
Artur popatrzył ma Martę.
- Kochałaś go?
-Przecież to już nie ma znaczenia. Rozstaliśmy się jeszcze przed narodzinami Fifiego.
-Kiedy wrócisz?
- Nie wiem… Nie wiem ile czasu będzie chciał spędzić z synem. Nie wiem jak wiele mu pozostało czasu.
-Po co tam jedziesz?
Marta zobaczyła złość na twarzy swojego chłopaka.
-Nie udawaj głupiego. Chcę pomóc temu człowiekowi przed śmiercią. Nieważne co się między nami wydarzyło. Kiedyś go kochałam, chciałam spędzić z nim resztę swojego życia. Jest ojcem mojego dziecka. I umiera. Chcę mu pomóc. Dalej tego nie rozumiesz?
-Rozumiem - powiedział i ścisnął jej mocniej dłoń.


przyśniło mi się, że jest już dokończone.
przyśniły mi się również konieczne zmiany, jakie powinnam wprowadzić w "Markizie". jeszcze kilka miesięcy i powrócę do pracy. a potem ten Nobel będzie już bardziej realny ;)

1 komentarz: