


Aruna i Marikun (- Piętkoklidzi)
Opowiem wam dziś historię, która opowiada o potędze miłości, mogącej przezwyciężyć nawet śmierć.
W jednym z miasteczek Piętkoklidów mieszkała młoda dziewczyna imieniem Aruna. Miała fiołkowe oczy, które swym szczerym spojrzeniem czarowały każdego, a wrzosowe włosy okalały miękko jej białą twarz. Aruna mieszkała sama, na skraju lasu, którego rozumiała i znała dobrze, jak siostra. Dlatego też drzewa szumiały do niej cichutko swoje radości i swoje smutki, a ona kochała je prawdziwie i dbała o nie. W miasteczku nazywana była Strażniczką. Jej matka, szlachetna Arikunka, odeszła do Wielkiego Pana kilka wiosen temu. Całymi dniami Aruna biegała po lesie lub pomagała innym Arikunkom przy przędzeniu i gotowaniu dla dzielnych mężów.
Kochał się w niej najmłodszy z siedmiu synów kowala. Nie miał pieniędzy na ślub, gdyż całą schedę po ojcu przejmował zawsze najstarszy syn, a ponadto trudno było zdobyć w miasteczku pieniądze. Pracował więc ciężko, a nieliczne wolne chwile spędzał z Aruną, która miała jeszcze jeden dar: potrafiła opowiadać piękne legendy śpiewem. Spokojne i radosne tony muzyki koiły jego zmęczone ciało i umysł.
-Najszczęśliwszy czuję się właśnie teraz, gdy jestem z tobą tutaj, na tej polanie.
-Już niedługo, Marikunie, nie będziemy musieli się rozstawać, za kilka miesięcy będę twoją żoną. Twoje troski będziesz dzielił ze mną nieustannie, a ja będę koiła twoje stroskane serce, wypełniając je magią pieśni.
Tak mijały dni młodym kochankom. Wkrótce wyznaczono datę ich ślubu, gdyż ojciec młodzieńca zadecydował, że ten dość już się napracował na swój ożenek. Tym częściej młodzi spotykali się ze sobą, rozmawiając o przyszłości, o marzeniach i ich spełnianiu.
Pewnego razu Aruna nie stawiła się o umówionej porze, w ich ulubionym miejscu. Marikun zaszedł więc do jej domu, lecz nie znalazł jej tam. Usiadł więc przed chatką i czekał. Nastał jednak półmrok, a Arikunki nie było widać. Coś niedobrego musiało stać się dziewczynie. Najpierw pobiegł jeszcze raz sprawdzić, czy przypadkiem Arikunka nie przyszła na spotkanie. Jednak nigdzie nie widział ani śladu jej obecności. Wrócił do swojego domu zrozpaczony, poprosił o pomoc braci i ojca. Ci wraz z nim do ponurej nocy szukali dziewczyny. Nikt jednak nie wiedział gdzie ona jest. Marikun chodził jeszcze całą noc i cały następny dzień po lesie i wołał: „Arunko moja gdzie jesteś? Proszę cię, ukaż mi się!”. Na próżno. Tylko drzewa szumiały groźnie w odpowiedzi.
Minął miesiąc. Zaczęła się jesień. Nikt w wiosce nie poznawał Marikuna. Błądził on od owego nieszczęsnego dnia po lesie i wołał swą ukochaną. Ludzie w miasteczku sądzili, że z miłości i rozpaczy oszalał. A on po prostu nie mógł żyć bez wiadomości od Aruny. Musiał wiedzieć, gdzie ona jest i co się z nią stało.
Właśnie dokładnie miesiąc po zniknięciu usłyszał jej melodyjny głos, który ciepły wiatr przywiał z daleka.
Przecież wszyscy sądzili, że Aruna umarła. Zniknięcie było równoznaczne ze śmiercią. A tu słyszał tak drogi głos! Marikun myślał, że zaczyna wariować. Jednakże nie mógł postradać zmysłów! Stanęła przed nim we własnej osobie Aruna. Śpiewała!
To jednak nie była dokładnie postać Aruny. To był jej duch. Opowiedziała mu o wypadku.
-Spadłam z urwiska. Moje ciało spadło na jakieś kamienie i… I umarłam. Drzewa płacząc nade mną, pokryły mnie złotym kobiercem liści. Wzruszone ptaki pięknie śpiewały.
Do końca życia Marikun przychodził tam codziennie. Kilka lat potem wiatr odkrył Arunę, która wyglądała jakby spała. Trzymał ją w ramionach dzień i noc, aż przyroda zamieniła ich w drzewa splecione razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz